środa, 9 maja 2012

Ludzie na rzecz (nie)etycznego traktowania zwierząt


W ostatnich postach często poruszałam kwestie związane z korzyściami pochodzącymi od organizacji, których głównym celem jest ochrona i opieka nad pokrzywdzonymi zwierzętami. I choć nadal uważam, że owych organizacji jest wciąż za mało, a możliwości jakimi dysponują wołają o pomstę do nieba, to żeby nie zostać posądzoną o monotematyczność i zbyt kurczowe trzymanie się jednego punktu widzenia postanowiłam bliżej przyjrzeć się „ciemnej stronie” organizacji PETA. Ktoś zapyta czy taka strona w ogóle istnieje? Przecież sama nazwa organizacji znaczy „Ludzie na rzecz etycznego traktowania zwierząt”. Zdaje się, że nie powinno być w tej kwestii żadnych wątpliwości. A jednak.

Przerażające statystyki

O co tak naprawdę chodzi? Otóż wszelkie informacje dotyczące zachowań członków PETY świat uzyskał od Amerykańskiej agendy rządowej, która opublikowała szokujące dane mówiące o tym, że organizacja teoretycznie odpowiedzialna za ochronę praw zwierząt ma na swoim koncie uśmiercenie 95 procentów psów i kotów, które trafiły do jej głównej siedziby w Norfolk w Wirginii. Łącznie, licząc od 1988 r. uśpiono tam już ponad 27 tyś zwierząt. Co z pozostałymi 5 procentami? Podobno wszystkie pozostałe zwierzęta znalazły dzięki działaczom nowy dom. Jeżeli owe informacje są prawdziwe, można się pokusić o stwierdzenie że miały po prostu wielkie szczęście.

Dwie twarze PETA

27 tysięcy uśmierconych zwierząt przez 15 lat działalności organizacji. Dane są zatrważające, ale jeszcze bardziej zatrważający jest fakt, że owe morderstwa były są i będą praktykowane. Według szefa instytucji zajmującej się ochroną praw konsumenta w USA PETA w żaden sposób nie zwalnia swojego rzeźnickiego procederu pozwalając tym samym na śmierć niewinnych zwierząt o które tak zawzięcie walczy. No właśnie, powstaje pytanie czy aby na pewno? Można odnieść wrażenie, że ostatnimi czasy zalała nas fala reklam tworzonych przez PETE z udziałem wielu celebrytów i  innych sławnych osobistości. Nie ma tu większego miejsca na refleksję, plakat ma przyciągać uwagę, ale też nie można nie zauważyć, że działania PETY zmierzają raczej do samej reklamy i wykreowania pozytywnego wizerunku instytucji niż do samej pomocy i wywołania szumu wokół istotnych problemów zwierząt.
Twórcy teorii spiskowych, którzy jak wiadomo pojawiają się przy każdych tego typu sytuacjach poddają jeszcze pod wątpliwość kręcone przez PETE filmy ukazujące niehumanitarne traktowanie zwierząt. Czy jest możliwe żeby były one kręcone w tak dobrej jakości, z zachowaniem największych szczegółów? Raczej śmieszna wydaje się przecież sytuacja w której aktywiści podchodzą do zabijającego zwierzę człowieka i pytają się, czy mogą to nakręcić. A więc jak to możliwe? Podejrzewa się, że PETA  wykazuje nie tylko zdolności do kreowania swojego wizerunku, ale też do kręcenia niezłego kina, które zapewne kosztuje ich nie małe pieniądze.


PETA wkracza do akcji

Gwoździem do trumny miała być kontrola siedziby głównej PETY w stanie Wirginia, podczas której stwierdzono że nie ma tam odpowiednich warunków do przetrzymywania zwierząt. Pod żadnym względem nie przypominało to schroniska więc zwierzęta które trafiają do Norfolk są uśmiercane w przeciągu 24 godzin.
Wobec tych wszystkich zarzutów PETA nie mogła długo milczeć. „Większość zwierząt, które do nas trafiają, to wyrzucone przez właścicieli, agresywne lub niemające szans na przeżycie osobniki. Zdarzają się też stare, chore lub takie, dla których nie można znaleźć odpowiedniego właściciela” –tłumaczy się rzecznik Peta, Jane Dollinger.
Jak się okazało jej wypowiedź przeczy zeznaniom złożonym w 2005 roku przez aktywistów PETY przyłapanych na wyrzucaniu zdechłych zwierząt do śmietnika w Karolinie Północnej. Twierdzili oni bowiem, że wszystkie zwierzęta które do nich trafiają są w dobrej kondycji i nie ma z nimi większych problemów.

Jedna wielka niewiadoma

Komu w końcu wierzyć? Fakty mówią same za siebie, ale wizerunek jaki zdążyła nam przedstawić PETA kłóci się z nimi na tyle, że wielu ludziom ciężko jest właściwie uwierzyć w którąkolwiek z wersji. Wciąż mamy przed oczami obraz gwiazd angażujących się w akcje tej organizacji, czy choćby jej różnego rodzaju eventy. I czy całkowite zdemaskowanie tego co dzieje się za ścianami głównej siedziby nie przyczyniłoby się przypadkiem do spadku zaufania do zwierzęcych organizacji charytatywnych? 

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Hope for Paws


Całkiem niedawno, przeglądając Internet natknęłam się na filmik o ślepym psie, mieszkającym w śmieciach. Pies ten został uratowany przez ludzi bezpośrednio  związanych z organizacją „Hope for Paws”. Ich działania zrobiły na mnie wielkie wrażenie, doprowadzili oni bowiem do odzyskania wzroku przez biedne zwierze, zapewnili mu również dom oraz kochających właścicieli.

Z ciekawości poszukałam więcej informacji na temat tajemniczej organizacji. Ciężko mi stwierdzić, czy mam się czego wstydzić nie słysząc wcześniej o „Hope for Paws”. Sama nazwa (w tłumaczeniu Nadzieja dla Łap) naprowadziła mnie na trochę na ideę tego przedsięwzięcia. Jak się okazało, nie pomyliłam się. „Hope for Paws” to organizacja prowadzona przez młode małżeństwo –Eldad i Audrey z Kalifornii. Para poświęcając swój czas zajmuje się poszukiwaniami porzuconych czworonogów, oraz innych zwierząt potrzebujących pomocy człowieka. Do czasu znalezienia dla nich odpowiedzialnego właściciela poddawane są odpowiednim zabiegom, wśród których najważniejszym jest zapewnienie pożądanego pożywienia czy tak jak to było w przypadku Fiony (ślepy pies z opisywanego filmiku) zabiegi czysto higieniczne.

Młode małżeństwo ma na swoim koncie wiele podobnych historii, część z nich można obejrzeć w wydanej przez nich książce  Our Lives Have Gone To The Dogs”  oraz na stronie internetowej hopeforpaws.org

Ciężko nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że historia Fiony, jak i innych zwierząt to nic innego jak „Amerykański sen bezdomnego zwierzęcia”, a same filmiki z akcji prowadzonych przez Eldad i Audrey skłaniają do przemyśleń. To dobrze, że na świecie istnieją jeszcze organizacje, które przejmują się losem zwierząt i prześcigają się w pomysłach na podniesienie standardów ich życia, czasem nawet jego uratowanie.  



sobota, 14 kwietnia 2012

"Cmentarz" w Korabiewicach


Wszystko zaczęło się w 2011 roku, choć tak naprawdę nikt nie wie jak długo trwa już koszmar bezdomnych zwierząt. Program „Prosto z Polski” zamieścił w mediach informację dotyczącą schroniska, w którym zwierzęta są haniebnie zaniedbywane. Brakowało jedzenia, wody. Wiele z nich zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach, te które przeżyły nosiły na ciele liczne obrażenia spowodowane najprawdopodobniej przebywaniem w zbyt dużym skupisku zwierząt, a co za tym idzie chorobami czy agresją. Być może sprawa została by rozwiązana już na samym początku, a schronisko zamknięte, gdyby nie ignorancja ze strony lokalnych władz oraz policji. Gdy warunki z roku na rok pogarszały się trudno było szukać pomocy u którejś ze stron. Błyskawiczna akcja oznaczałaby przecież wcześniejsze „przymykanie oka” na wykroczenia dokonywane przez Magdalenę Sz, właścicielkę schroniska w Korabiewicach.
Jak się później okazało do Korabiewic przyjeżdżały kontrolę (Pracownicy Wojewódzkiego i Powiatowego Inspektoratu Weterynarii oraz przedstawicielka Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami), jednak ich opinie zawsze były pozytywne. Szok? Nie, zwyczajna fikcja. Żadne ze zwierząt nie zostało przebadane. Gdyby tak było kontrola wykazałaby między innymi wygłodzenie, czy choroby spowodowane niewłaściwą opieką. O ile o jakiejkolwiek opiece może tu być mowa.
Sprawą zajęła się fundacja „Viva” oraz Pogotowie dla zwierząt. Dzięki nim parę podopiecznych zostało zabezpieczonych jako dowody w sprawie o znęcanie się nad zwierzętami. Właścicielka schroniska pozwoliła na przeprowadzenie akcji tylko w obecności policji, która potrzebowała kilu radiowozów do wywiezienia psów. Przedstawiciele Pogotowia oraz Fundacji nie zostali wpuszczeni na teren schroniska, jednak udało im się uratować parę kotów. Jak mówią, to tylko kropla w morzu całego problemu gdyż dla większości zwierząt było już zdecydowanie za późno na jakąkolwiek pomoc.
Korabiewice schroniskiem nie tylko dla zwierząt 
Kierowniczka przytuliska, Magdalena Sz. Zaczęła zbierać zwierzęta prawdopodobnie wiele lat temu. Był to wynik syndromu na który cierpiała. Syndrom ten nie pozwolił jej zostawić na ulicy bezdomnego zwierzęcia. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby Magdalena zdawała sobie sprawę z tego, że w Korabiewicach zaczyna brakować już miejsca, a co więcej, uratowanym zwierzakom należy zapewnić należytą opiekę.
Wolontariusze pracujący w schronisku stawali przed trudnym dylematem - zacząć rozgłaszać o warunkach panujących w przytulisku Magdaleny Sz i tym samym narazić się na zakaz wstępu, czy milczeć i z zaciśniętymi zębami pomagać zwierzętom w miarę własnych możliwości i to za swoje pieniądze. Wolontariusze niejednokrotnie bali się również pracowników schroniska, uzależnionych od alkoholu i z kryminalną przeszłością. Zdarzały się również przypadki, że funkcję współpracowników pełniły osoby poszukiwane listem gończym.
Akcja ratunkowa trwa
Gdyby nie obecność policji Magdalena Sz prawdopodobnie dalej nie wpuszczałaby nikogo na teren schroniska. Funkcjonariusze umożliwili fundacji i Pogotowiu dostęp do wszystkich pomieszczeń schroniska, w tym do tzw. „domu prywatnego” omijanego wcześniej przez wszystkie kontrole. Jak się okazało w niewielkim budynku znajdowało się kilkadziesiąt psów, towarzyszyła im ciemność oraz przerażający smród rozkładających się ciał i odchodów.
Po wielokrotnych umorzeniach spraw przeciwko schronisku udało się w końcu zebrać osoby które są gotowe zeznawać, jak i niezbite dowody świadczące o tym, że Korabiewice już dawno przestały być schroniskiem dla zwierząt, a ich zwykłym cmentarzem.
Wciąż odbywają się rewizję tego przerażającego miejsca, wykonano fotografię oraz spis znajdujących się tam zwierząt, gdyż pojawiły się kolejne podejrzenia o niewyjaśnione zniknięcie wielu podopiecznych.
Sprawa mimo wszystko zaczyna wyglądać coraz optymistycznej. Gazety, portale internetowe, programy telewizyjne zaalarmowały o problemie w Korabiewicach zachęcając tym samym masę ludzi do pomocy fundacji. Pomogły również zgromadzić trochę funduszy potrzebnych do utrzymania zwierząt aż do rozstrzygnięcia sprawy sądowej.